sobota, 17 października 2015

Teksty literackie tworzone przez aktorów Teatru trochę Innego - część IV

Zapraszamy do lektury i spotkania ze światem trochę innym.... kolejne teksty:



/bez tytułu/

Pierwszy raz się wspinałem w Klubie Wspinaczkowym CWS Forteca na Racławickiej (który się mieści w starej kotłowni). Poszliśmy tam w ramach zajęć w WTZ-cie Prądnicka 10 (który się mieści w KZSO czyli Krakowskich Zakładach Sprzętu Ortopedycznego). Załatwił nam to nasz pracownik i Terapeuta Antoni "Tosiek" Zawadzki. A było to tak:

Pierwszym ŚDS-em założonym przez ChSON "Ognisko" (jak tylko wyszła ustawa o miejscach terapii), był otwarty przy ulicy Aleksandry 1, Klub Aktywności, w 1996. Później, jak poszliśmy pracować do wydawnictwa, które prowadzi "Ognisko", potrzebowaliśmy być gdzieś bliżej pracy. Więc "Tosiek" nam wydzierżawił WTZ, potem też ŚDS na Prądnickiej 10.
Na wspinaczkę chodziłem na nogach, przechodząc dwa, trzy przystanki. Autobus 130 jeździł i jeździ tam często, ale my woleliśmy te 1,5 km przejść na nogach w 18 min.
Byliśmy jeszcze na ulicy Czepca w Klubie Wspinaczkowym "ReniSport" (tak jak koleżanka Renata [a znam dwie Renaty; Renatę W i Renatę Ż; na obie wołaliśmy Renia]). Ale na Czepca to było za daleko. Na Racławickiej chciałem ubrać specjalne buty do wspinaczki, ale wszystkie były za małe. Próbowałem ubrać jeszcze inne buty. Potem próbowałem kupić takie buty, ale wszędzie były za drogie. Ja dostawałem na WTZ-cie 80-90 zł, a buty kosztowały 180 zł.
Wreszcie pasowały na mnie taty trampki sportowe. Ale powstał następny problem; ręce mi się ślizgały po kamolach - występach, które są na ściance. Jak tylko dostałem kieszonkowe z WTZ-tu kupiłem magnezję (taki talk, biały proszek jakiego używają lekkoatleci). Następny problem: w czym trzymać magnezję, kupioną w woreczku foliowym? Na wysokości nie da się wciąż trzymać woreczka, a druga się wspinać. Do kieszeni? Za duża. Jest wielkości dłoni. Poza tym musiałem być czysty. Co Powie Rodzina, jak przyjdę do domu z kieszeniami wypełnionymi magnezją? Więc musiałem kupić woreczek na magnezję, który się przypina do pasa. Kupiłem go, jak tylko dostałem kieszonkowe z Prądnickiej 10; woreczek za 30 zł i magnezję (wzór to chyba MgCO3 lub Mg(OH)2, a może MgO2), też za 30 zł.

Chciałem też kupić specjalną uprząż, ale była za droga. Więc nauczyłem się boulderingu; wspinania się bez uprzęży na małe wysokości (do 2-3 m.)





Paweł Kudasiewicz



Recenzja ze spektaklu

W dniu 24.04.2015, w ośrodku przy ulicy Teligi, zagościła u nas grupa teatralna, muzyczno-słowna, ze spektaklem pt. "Mówimy NIE - wszystkiemu, co złe".
W pierwszej scenie aktorzy zaprosili kilka osób z publiczności, i mnie też, na scenę. Odgrywaliśmy różne role, między innymi, jedna osoba była panią z dzieckiem, druga osoba staruszką, trzecia osoba kapitanem statku, a ja byłem w roli artysty.
Pierwsza scena opowiadała historię o tym, że staliśmy na przystanku i czekaliśmy na tramwaj. Nagle tramwaj przyjechał, i w tramwaju siedział pasażer (Maciek) i okazało się, że musiał ustąpić staruszce miejsca.
Druga scena opowiadała o lenistwie. Leń siedział na kanapie i nic nie robił.
Trzecia scena opowiadała historię o Jasiu i Małgosi, gdzie Jaś próbował jeść u Baby Jagi pierniki i się okazało, że nie poszedł do niej.
W ostatniej scenie aktorzy zaprosili terapeutów na scenę i wszyscy śpiewali piosenkę z tego spektaklu.
Bardzo mi się podobał ten spektakl.



Recenzję napisał Ireneusz Buchich de Divan








Mama


Już jako mały chłopiec miał problem z wymówieniem tego słowa. Tylko tego. Nie miał żadnego problemu z wymowa w ogóle. Wręcz można powiedzieć, że przejawiał pewne zdolności językowe. Pierwsze słowo wymówił w wieku 7 miesięcy. Było to imię psa, który pomyłkowo został kiedyś uznany za sukę i dlatego zyskał imię Lusia. Wkrótce okazało się, że to jednak pies, ale imię pozostało.

- Powiedz ma-ma – mówiła ta, która go urodziła. Ma-ma.

- Lu-sia – odpowiadał szczerząc się w bezzębnym uśmiechu.

- Ma-ma – nalegała, coraz bardziej zniecierpliwiona.

- Lu-sia – odpowiadał najpierw radośnie, potem z pewnym uporem, ale wraz ze zwiększającym się naciskiem – zamilkł.

I tak już zostało na kolejne lata. Jakoś tak manewrował, żeby nigdy nie wypowiedzieć tego słowa. Tak jakby od tego zależało jego życie. Jakby wymówienie tego słowa, miało spowodować nagłą i bolesna śmierć. Jeśli już musiał jakoś się wypowiedzieć, mówił bezosobowo. Albo używał obcego języka. W obcym języku jakoś dawał radę wypowiedzieć te różne słowa tak podobne, jednak inne: mather, mutter, madre, mamicka... Czasem wychodziły dziwne konstrukcje. Osiągnął pewną doskonałość w unikaniu tego słowa. Czasami sylabizował: my-a-my-a.


Uświadomiła to sobie leżąc na łożu śmierci.

- Ty nigdy nie powiedziałeś do mnie...

Była sama tak przejęta tym, co chce powiedzieć, że i ona zawahała się.

Patrzył na nią, gdy zamknęła oczy. Gdy została zakryta białym prześcieradłem.

Dopiero jego wargi bezgłośnie wypowiedziały to słowo, na które czekała cale życie, i na które się nigdy nie doczekała.

Odetchnął z ulgą. Nareszcie mógł mówić.

R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz